Na całym świecie powstają szkoły, oferujące najróżniejsze programy i formy nauczania. I choć psychologowie i badacze ludzkiego mózgu kilkadziesiąt lat temu zbadali proces uczenia się, istnieją badania naukowe, które mówią o tym, czego potrzebuje ludzki mózg, żeby optymalnie się rozwijać, polskie szkolnictwo wciąż tkwi w nurcie pruskiej edukacji. Systemie przestarzałym, nieprzystającym do obecnych realiów i obecnej wiedzy o psychologii rozwojowej człowieka. Dlatego dziś będzie o tym, w jaki sposób działa i uczy się ludzki mózg.
Neurobiologia, to dynamicznie rozwijającą się nauka, badającą funkcje, struktury i rozwój układu nerwowego człowieka. To połączenie wiedzy w zakresie biochemicznych zmian, zachodzącym w strukturach mózgu, biologii, medycyny, psychiatrii i psychologii. Zacznijmy od budowy mózgu. Otóż neurony, które tworzą liczne połączenia sieci nerwowych, zbudowane są z dendrytów i aksonów. Tworzą rozległe, wielomilionowe rozgałęzienia i sieci połączeń. Kiedy do naszego mózgu dociera impuls, który pobudza aksony i dendryty, dochodzi do połączenia, rozpoczyna się proces swoistej komunikacji. Impuls nerwowy zostaje przeniesiony z jednej komórki na drugą. Owe połączenie, to synapsy. To one są odpowiedzialne za rozwój, przyswajanie wiedzy i naukę. Pobudzone synapsy, tworzą całe obwody, coraz sprawniej i silniej działające sieci neuronowe. Wskutek docierających do mózgu impulsów, zmienia on swoją strukturę. I owe zmiany powstające trwale, mają odzwierciedlenie w zachowaniu człowieka, proces ten nazywamy uczeniem się.
Badania nad mózgiem pokazują, że komórki mózgu dziecka są o wiele bardziej aktywne, niż u ludzi dorosłych. Ten fenomen odpowiada za to, że mózg dziecka jest tak plastyczny, a dzieci uczą się sprawniej, szybciej, niż dorośli, a co najważniejsze, we wczesnym dzieciństwie uczą się bezwiednie, bez zbędnego wysiłku i żmudnej pracy. A właściwie dzieje się wręcz przeciwnie. Dzieci podejmują mnóstwo pracy i aktywności, niemal nie pozostając w bezruchu, ale praca nie jest dla nich ani żmudna, ani męcząca, ani zniechęcająca. Dzieci ubóstwiają pracować, kochają być w ruchu, być w działaniu, męczyć się i wysilać. Dzieje się tak, ponieważ najlepszym nauczycielem jest natura. Pcha nas do rozwoju.
To, co sto lat temu zaobserwowała lekarz psychiatrii, Maria Montessori, dziś potwierdziły badaniami neurobiologia, a za nią neurodydaktyka.
Ojcem neurodydaktyki, nauki, która powstała pod koniec lat osiemdziesiątych XX wieku, jest niemiecki dydaktyk matematyki prof. Manfred Spitzer „W języku angielskim funkcjonują raczej pojęcia: „brain friendly learning” i „brain compatible learning”.1
„Jeśli zbyt mocno krytykujesz dziecko, ono nauczy się oceniać. Jeśli regularnie prawisz dziecku komplementy, nauczysz je doceniania”. Kiedy do mózgu dziecka zbyt często docierają bodźce awersyjne, takie, jak stres, np. wywołany strachem, nasz mózg na tym cierpi. Po pierwsze, w badaniach opublikowanych w naukowym piśmie „Neurology”, pokazują, że pod wpływem stresu mózgi minimalnie się kurczy. W momencie doświadczania stresu wytwarzany jest kortyzol, czyli hormon stresu, a wraz z wysokim poziomem kortyzolu we krwi pogarsza się zdolność zapamiętywania.2
Dziecko w atmosferze strachu, lęku, niepokoju uczy się gorzej. Jego podstawowe potrzeby egzystencjalne, takie, jak poczucie bezpieczeństwa nie są zaspokojone. Tak, jak człowiek głodny nie będzie dążył do realizacji potrzeb,wyższych, zanim nie zaspokoi niższego rzędu, tak dziecko nie będzie się skutecznie uczyć, jeśli jego poczucie bezpieczeństwa będzie naruszone. Źródłem stresu są takie bodźce, jak strach, lęk przed krytyką, porównywanie do innych dzieci, zbyt wysokie oczekiwania, którym nie może sprostać.
Spójrzmy na to z perspektywy, którą możemy pamiętać z naszego dzieciństwa, a przecież prawdopodobnie wszyscy wzrastaliśmy w otoczeniu, w którym było porównywanie, nie rzadko ciążyła nad nami presja krytyki i oceny. Mimo tego wszyscy „wyszliśmy na ludzi”. Otóż nie wszyscy wyszliśmy na ludzi spełnionych, zadowolonych z tego, co osiągnęli, zadowolonych z tego, kim są, pogodzonych ze swoją przeszłością, a co za tym idzie otwarci na to, co przyniesie przyszłość. Jest duże prawdopodobieństwo, że nasze dzieci również przeżyją i wyrosną na ludzi, ale chodzi o to, żeby rozwój i zdrowie dziecka, także psychiczne, oszczędzić. Chodzi o to, żeby dzieci mogły rozwijać się w zgodzie ze swoim potencjałem.
De facto nie ma najmniejszego znaczenia dla nas dorosłych, czy zaczęliśmy chodzić w wieku 10 czy 13 miesięcy. Czy zaczęliśmy czytać, jako sześcio-, czy siedmiolatki. Czy opanowaliśmy tabliczkę mnożenia po trzeciej, czy czwartej klasie szkoły podstawowej. Ale ważne, a może nawet zaważyło na naszej przyszłości sukcesywnie obniżane poczucie naszej wartości, przez ciągłe wytykanie błędów. Przez nieustanny wyścig… żeby zdążyć, żeby zaliczyć, żeby być, jak inni, bo inni już opanowali, bo teraz jest czas na materiał w programie nauczania, bo podstawę programowa trzeba zrealizować.
Znam wielu młodych ludzi, którzy sprawiali kłopoty w szkole tylko dlatego, że oczekiwano od nich tego, że będą robić coś, co dawno już opanowali. Że będą oczekiwać w spokoju na tych, którzy dopiero się zabierają do tego, co oni dawno już posiedli. Tak, to ci, którzy przeszkadzali. „Szkoła, dla której istotne jest zrealizowanie programu, a nie dziecko, któremu ów program ma pomóc się rozwijać, nie jest szkołą zdrową. Nie da się nauczyć wszystkich tego samego, w tym samym czasie.” (prof. Bauman)
Znam też pewnego młodego człowieka, który posłany do szkoły przed ukończeniem siódmego roku życia, był tak bardzo nie gotowy do podjęcia obowiązków szkolnych, że wystarczył jeden miesiąc jego dzieciństwa, żeby znienawidził szkołę. Ponieważ oczekiwano od niego tego, czego on nie był w stanie dać. Ponieważ oczekiwano od niego, że będzie kimś innym, niż jest, odkąd stał się uczniem. Ale trafił na mądrego nauczyciela. Który zauważył, że ten młody człowiek ma ogromną wiedzę o historii naturalnej, o historii, o zjawiskach przyrodniczych, że ma rozwinięta ogromną miłość i empatię do zwierząt, że ciekawią go kraje Europy i ich flagi, a jednocześnie jego ręka nie jest gotowa, żeby pisać. I ten mądry nauczyciel uratował jego „wolne uczniostwo”. Czym? Otóż tym, że program nauczania poczekał na tego młodego człowieka, a on sam mógł się skupić na tych tematach, które go frapowały, realizując tym samym podstawę programowa, którą wspomniany program nauczania porusza dopiero w kolejnym roku. Poczekał równo pięć miesięcy i wiecie co? Jego przyszłość szkolna nie legła w gruzach, bo młody człowiek podniósł się, dojrzał i chwycił szkolnego byka za rogi. Poczuł, że pisanie i czytanie było mu potrzebne na tyle, że zaczął chcieć trenować. A odkąd zechciał, proces czytania ruszył lawinowo. Błyskawicznie.
W ten sposób pracują nauczyciele w placówkach Montessori. Dziecku proponowane są zagadnienia wtedy, kiedy jego umysł lub ręka, są na to gotowe. Dorosły potrzebuje być uważnym na potrzeby dziecka, a dziecko potrzebuje czuć się zauważanym, widzianym, ważnym. Że jego potrzeby są ważne, jakie by one nie były. Są ważne, bo ono jest ważne. Wspomniany młody człowiek zyskał czas dla swojego rozwoju, ponieważ został dostrzeżony przez uważnego dorosłego, a jego potrzeby okazały się dla tego dorosłego ważne. Młody człowiek dojrzał, ponieważ ktoś zdecydował o tym, że jest na to czas i przestrzeń.
Tak samo nic złego by się nie stało, gdyby przestrzeń i czas znalazł się dla tych wszystkich, którzy musieli znienawidzić szkoły, bo wokół nich zabrakło uważnych dorosłych. Nie śmiem nigdy nazwać tych dorosłych złymi dorosłymi, ponieważ wierzę głęboko, że gdyby ten dorosły wiedział, gdyby miał umiejętność uważnej obserwacji, zatrzymałby ten destrukcyjny proces. I nic by się nie stało, gdyby jego uczeń, nauczył się tabliczki mnożenia rok później.
Każdy człowiek potrzebuje czuć się wartościowym, szanowanym, akceptowanym i kochanym. Szacunek i miłość wyrażana jest w akceptacji i zrozumieniu. Dziecka, jego potrzeb, psychologii rozwoju, jego osobistych uwarunkowań, zarówno możliwości, jak ograniczeń. Nasuwa się kolejne prawidło, zasada, o której badacze ludzkiego mózgu informują opinie publiczną od dawna. Dziecko uczy się od osób, którym ufa, które je wspierają, rozumieją, interesują się nim i jego potrzebami. Jeśli dziecko darzy zaufaniem dorosłego, pójdzie za nim. Ponieważ taka jest nasza natura. W taki sposób zostaliśmy skonstruowani, żeby ufać tym, którzy chcą naszego dobra. Dlatego nauczyciela powinno zajmować budowanie więzi opartej na szacunku i bezwarunkowej akceptacji. Ponadczasowa Montessori w „Odkryciu dziecka” zwróciłam uwagę czytelnika na to, jak trudnym zadaniem jest przygotowanie mentalne nauczyciela. (…)Trudno jest przygotować teoretycznie takiego nauczyciela, który musi najpierw wykształcić samego siebie, nauczyć się obserwować, zachować spokój, cierpliwość i pokorę, pohamować własne impulsy i który nie ma dokładnie sprecyzowanego zadania w swojej delikatnej misji. Potrzebuje on bardziej siłowni dla swojej duszy niż książki dla swojej inteligencji (…). ”Odkrycie dziecka” M.Montessori. Dlatego w placówkach Montessori więź i kontakt z dzieckiem, z drugim człowiekiem jest na pierwszym miejscu. Dzieci tworzą obraz swoich możliwości w oparciu o to, co widzą w oczach swoich dorosłych znaczących, rodziców, opiekunów, nauczycieli. To, kim się stają i jak siebie widzą jest związane z nami, dlatego ciąży na nas ogromna odpowiedzialność. Nie zrealizować podstawy programowej, to jeszcze nie grzech, ale pogrzebać ludzkie poczucie wartości, to przestępstwo przeciwko drugiej osobie. I jest to czysta chemia. Ma związek z odpowiednią ilością hormonów szczęścia i stresu. Prof. Manfred Spitzer, niemiecki filozof, neurobiolog, psychiatra, psycholog, autor „Cyfrowej demencji” przytacza wypowiedzi nastolatków uzależnionych od gier komputerowych, którzy mówili, że grając zdobywali uznanie wspólnoty, że każdy chciał ich mieć w swojej drużynie i że w świecie wirtualnym wreszcie byli „kimś”. Ponieważ natury się nie oszuka, człowiek pragnie mieć uznanie, być do dostrzeżony i szuka kogoś, kto to uczyni. Najlepiej, żeby we wczesnym okresie dziecięctwa byli to rodzice, a w okresie szkolnym opiekunowie i nauczyciele.
Joachim Bauer – Znany i ceniony prof. nauk medycznych psychiatra, neurobiolog, wykładowca i badacz na Uniwersytecie we Fryburgu podczas konferencji inicjującej powstanie ruchu Budzących się szkół powiedział bardzo cenne słowa: “Bez dobrych relacji nie ma efektywnej nauki. Komu żal czasu na budowanie relacji, bo skupia się na realizacji programu, ten nie rozumie natury procesu uczenia się i nigdy nie będzie efektywnym nauczycielem”. Zdrowe relacje są w zdrowej szkole. Bez zdrowych relacji nie ma zdrowej szkoły. Bez zdrowych relacji nie będzie zdrowego dziecka, zdrowego dorosłego. Nie da się tego przecenić. Nie da się zdrowymi relacjami skrzywdzić. I tutaj dorosły potrzebuje być uważnym i skupionym na potrzebach dziecka. Dziecko potrzebuje wiedzieć, że jest zauważonym i waz Ważne jest również to, że dziecko uczy się szybciej i łatwiej wówczas, kiedy to, czego się uczy jest dla niego ważne i zgodne z jego systemem wartości.
Pozwólcie, że idąc dalej wrócę do młodego człowieka, któremu mądry nauczyciel pozwolił rozwijać się we własnym tempie i otoczył go tym, co go w tamtym momencie interesowało. Ów nauczyciel okazał się po wtóre mądry, ponieważ badania naukowe dowodzą, że mozg dziecka uczy się chętniej i lepiej tego, co je interesuje. Ileż to razy, coś, co zaciekawi dziecko, a nie koniecznie musi to być rzecz oceniona przez nas dorosłych, jako mądra, nasze dziecko uczy się w lot. Łatwo, szybko, bez wysiłku i nie wiadomo właściwie skąd, a jak przychodzi do nauki, to zdolności się kurczą.
Po pierwsze, dzieci i ludzie generalnie uczą się najchętniej i najszybciej tego, co je dotyka lub otacza. Pamięć trzylatka jest tak plastyczna, że jest w stanie w pomieścić tajną wiedzę, dotyczącą imion i nazw własnych dwustu fikcyjnych postaci, które znają z bajek. Postaci pochodzą z ich bliskiego otoczenia, są uczestnikami ich osobistych przeżyć, gdy zanurzają się w kolejnym odcinku znanej sobie bajki. Nie jesteśmy w stanie uczyć dzieci tego, co ich nie dotyczy i nie jest w żaden sposób oparte na tym, jaka jest ich aktualna wiedza o otaczającym świecie i nie odnosi się do ich doświadczeń. Analogicznie, nawet małe dziecko jest w stanie sprawnie i bez zbędnego wysiłku uczyć się pojęć trudnych, abstrakcyjnych, jeśli odnoszą się one do ich osobistych doświadczeń i są wyłożone w dostępny umysłowi dziecka sposób. Ważne jest również to, że dziecko uczy się szybciej i łatwiej wówczas, kiedy to, czego się uczy jest dla niego ważne i zgodne z jego systemem wartości.
Jean Jacob Roussou uważał, że dzieci uczą się najlepiej, jeśli są wolne w swoim naturalnym środowisku, a doświadczenie jest częścią naszej duszy. I tak się nauczą tego, czego mają się nauczyć. Maria Montessori położyła nacisk na bogato wyposażone otoczenie, zgodne z potrzebami rozwojowymi dziecka i z ich naturalnym środowiskiem. Badania nad ludzkim mózgiem i zachowaniem pokazują, że środowisko, w jakim wzrastamy i to, co nas otacza ma wpływ na to, w jaki sposób się rozwijamy. Mając tę wiedzę i posiadając wiedzę na temat plastyczności mózgu dziecka, który mieści dwustu bohaterów znanych mu kreskówek, jako dorośli możemy mieć wpływ na to, czym nasze dziecko jest otoczone.
Klasy montessorianskie urządzone są w taki sposób, żeby dzieci mogły się swobodnie poruszać. Dzieci potrzebują ruchu tak samo, jak tlenu i pożywienia. Doświadczenie dzieci krzywdzonych ograniczaniem swobodnego poruszania się, więzionych bez ruchu, to dzieci, które nie rozwinęły się dostatecznie także pod względem intelektualnym. Człowiek rozwija się usprawniając kolejne kompetencje do wielkiej motoryki do małej motoryki, od ręki do umysłu. Ruch stanowi bazę rozwoju i determinuje rozwój. Dziecko usadzone w ławce nie wykorzystuje wszystkich mechanizmów do nauki, które posiada i wolny mógłby skorzystać. Nauczyciele skarżą się, że uczniowie są bierni, ze nie są wystarczająco zmotywowani, że nie są zainteresowanie, kiedy prawda jest z goła inna. W „Odkryciu dziecka” przeczytamy słowa Marii Montessori o ławce szkolnej (…) dzieci tłumią swoją spontaniczną ekspresję i jak nieżywe istoty siedzą unieruchomione w ławkach – jak przyszpilone motyle – zamiast rozpostrzeć skrzydła i zdobywać wiedzę z pasją (…) Potrzebna jest nowa szkoła, która umożliwi swobodny rozwój aktywności dziecka. Szkoła, w której dzieci pracują dla nich samych – czyli taka, w której są wolne. “To właśnie stanowi kluczową reformę” Montessori, M. (2014), Odkrycie dziecka. Tłum. A. Pluta. Łódź: Palatum. I oto doczekaliśmy się, na stronie Marzeny Żylinskiej autorki „Neurodydaktyka. Nauczanie i uczenie się przyjazne mózgowi” przeczytamy, że w 2015 roku na konferencji inicjującej ruch „Budzącej się szkoły” wspomniany przeze mnie wcześniej prof. Bauer sformułował wypowiedź, iż „ruch aktywizuje wewnętrzną nagrodę. Skutkiem aktywności układu nagrody jest uwalnianie takich substancji chemicznych jak: dopamina, oksytocyna i endogenne opioidy. Dzięki nim człowiek ma chęć i motywację do pracy / nauki i jest pozytywnie nastawiony do życia.”
Model pruskiej szkoły zakłada, że wszystkie dzieci nauczą się tego samego w jednym czasie, w ten sam sposób i z tych samych podręczników, przy użyciu przez nauczyciela tych samych metod. Dodałabym złośliwie, a raczej ze smutkiem, za pomocą tych samych narzędzi, czyli koja i marchewki. Osobiście pamiętam, jak dziś, wzrok pani Eli, nauczycielki klasy „0”, wymierzają razy w moją otwartą, oczywiście przez zbędnego przymusu, narzędziem stworzonym do ćwiczeń prawidłowej postawy ciała za to, że zamiast oczekując na obiad nie trzymałam rąk pod stołem i na domiar złego rozmawiałam z moją sześcioletnią, najlepszą przyjaciółką.
„Edukacja stoi na dwóch nogach: jedną są nagrody a drugą kary. Dawanie dziecku nagród czy wyznaczanie mu kar oznacza, że nie jest w jego siłach podążanie własną ścieżką, a nauczyciel zawsze nad nim stoi i nim kieruje. Nagrody i kary w naszych szkołach zniknęły samoczynnie, nie były bowiem potrzebne. Pochodzą one z zewnątrz, więc kiedy je stosujemy, znika spontaniczność ducha. Ponieważ nasza metoda oparta jest właśnie na spontanicznym rozwoju, dawanie nagród czy wyznaczanie kar nie ma sensu. Ta koncepcja jest tak trudna do zrozumienia, że nawet w tzw. Montessori szkołach nagrody i kary są spotykane. Jakże często byłam zapraszana na wręczanie nagród w takich „Montessori” szkołach! Kiedy dziecku dana jest wolność, staje się ono zupełnie obojętne na nagrody.”The Absorbent Mind / Chłonny umysł (s.364)
Mowa o karach i nagrodach, którym Maria Montessori poświeciła sporo uwagi w swoich książkach. Zacznijmy od powodu i przyczyny tychże, a mianowicie od błędu. Jako pedagog nieśmiało zauważam, że odchodzimy o dziwi po latach od kultury wytykania błędów, ale do uszanowania błędu i jego walorów jeszcze nam daleko. Tradycyjna, choć z tradycją szkoła ma niestety niewiele wspólnego, raczej wiąże się z konwencją, nieustannie zmieniającą się należy dodać. Szkoła nie pozwala na błędy, choć jest już spora grupa nauczycieli, którzy uczą się z błędów robić użytek. A dzieci boją się popełniać błędy, ponieważ wiadomo, na końcu czeka kara lub nagroda. Koło zamknięte. Powtarzane jak mantra. Błąd-Kara-Nagroda. A gdyby tak przerwać ten krąg, będący źródłem stresu, który, jak wiemy nie pozwala się uczyć, to nauka szłaby sprawniej, łatwiej i stałaby się przyjemna. I znowu mam przed oczami młodego człowieka, który na starcie był skazany na porażkę, bo błędy prowadziły go na manowce. I nadszedł dzień siódmych urodzin i wymiana garnituru zębów mlecznych. Oto sama natura dobitnie pokazała, że nadchodzi pewna dojrzałość, bo wcześniej było na nią po prostu za wcześnie i już, z naturą się nie dyskutuje. Błąd w kulturze sukcesu jest oznaką słabości. Złapałem cię na błędzie, na niewiedzy i tu cię mam. Dlatego tak bardzo nie lubisz popełniać błędów, ponieważ jesteś uwarunkowany niepokojem, niechęcią, wstydem, lękiem. A wtedy procesy uczenia się zwalniają, szwankują błędy gotowe.
„Co na przykład oznacza poprawianie zeszytów, dawanie ocen typu A, B, C czy punktów od 0 do 10? Jakim sposobem wpisanie zera można nazwać poprawianiem? Potem nauczyciel powie: „Zawsze popełniasz te same błędy, nie słuchasz tego co mówię, nie zdasz egzaminu.” Poprawki tego typu jak i również oskarżanie dziecka przez nauczyciela skutkują utratą zainteresowania i chęci. Mówienie „Jesteś niegrzeczny.” albo „Jesteś nieukiem.” jest poniżające, jest ono obelgą i znieważaniem, natomiast w żadnym wypadku nie jest poprawianiem. Poprawianie bowiem oznacza, że człowiek staje się lepszym, ale jak można tego dokonać przez poniżanie dziecka, które już znajduje się w trudnościach? The Absorbent Mind / Chłonny umysł (s. 365)
W klasie Montessori chodzi o to, żeby nie koncentrować się na błędach, tym bardziej nie krytykować dzieci, które dopiero szlifują warsztat, zaczynają rozwijać i zdobywać nowe umiejętności. One nie tylko mogą, ale wręcz muszą robić błędy. Niedopuszczalne jest zawstydzanie, ironizowanie czy ośmieszanie dzieci. Takie traktowanie uczniów jest zabójcze dla motywacji. Czytamy we wpisie Marzeny Żylińskiej. Pasja dziecięca nie może być zabijana przez oczekiwanie, iż dziecko wyprzedzi czas swojego rozwoju. Popełnianie błędów uczy także szacunku do swojej pracy i wkładu w tę pracę, uczy tego, że nie ma rzeczy niemożliwych, że błąd da się naprawić. Ze to tylko przystanek. Chodzi także o to, żeby dziecko wykształciło umiejętność samokontroli błędu. Samokontrola błędu, to jedno z głównych założeń metody Montessori. Samokontrola, której Bauer poświęcił uwagę podczas wykładu, ogromny wpływ na to, jak funkcjonujemy jako dorośli.
Dzieci uczą się inaczej, niż dorośli. Uczą się przez działanie. U nich kultura błędu jest namaszczona. Tyle razy obserwowałam niestrudzonego trzylatka, samodzielnie wciągającego nogawkę spodni na stopę, przezornie informując wszystkich naokoło, że oto sam to zrobi. Ile razy złapałam się na tym, żeby w końcu, dla dobra sprawy, no dobrze, żeby uratować to moje biedne dziecię i wypełnić napełniane wiaderko piaskiem, a nagroda dla mnie była za każdym razem taka sam, płacz w niebogłosy. Mimo popełnienia tego błędu, nie nauczyłam się od razu, że chodzi nie o napełnienie, lecz o napełnianie z błędem wpisanym w treść. Nie powinnam wymagać od dziecka tego, czego sama nie potrafię zrobić. Dzieci uczą się szybciej, kiedy czegoś doświadczą, a nie wtedy, kiedy ktoś da im wykład. Działanie, operowanie, manipulowanie, tak samo, jak ruch pobudza ich umysł. Wprawia w ruch całą machinę nauki. Ponieważ mózg dziecięcy nie znosi nudy. „Mamo nudzę się”. Te słowa powinny nas dorosłych przestrzec, a nie zmotywować do wymyślania wciąż nowych prac, zadań, gier i zabaw. Nuda pobudza, a mózg dziecięcy nie znosi nudy. I wtedy nadchodzi odkrycie. A może spróbuję nowego … tak rodzi się wewnętrzna motywacja, nagroda na którą czeka pewnie większość rodziców i nauczycieli. Dzieci łatwiej zapamiętują to, co nowe. Uczą się przez doświadczanie, przez ruch, a małe dzieci uczą się także przez zmysły. Wzrok, słuch, zapach, dotyk, ruch są ich narzędziem rozwijającym ich wewnętrzną mapę poznania.
Uczymy się w różny sposób. Style uczenia się opierają się na założeniu, że każdy z nas na swój sposób. Na całym świecie powstają szkoły, oferujące najróżniejsze programy i formy nauczania. I choć psychologowie i badacze ludzkiego mózgu kilkadziesiąt lat temu zbadali proces uczenia się, istnieją badania naukowe, które mówią o tym, czego potrzebuje ludzki mózg, żeby optymalnie się rozwijać, polskie szkolnictwo wciąż tkwi w nurcie pruskiej edukacji. Dlatego dziś będzie o tym, w jaki sposób działa i uczy się ludzki mózg.
Neurobiologia, to dynamicznie rozwijającą się nauka, badającą funkcje, struktury i rozwój układu nerwowego człowieka. To połączenie wiedzy w zakresie biochemicznych zmian, zachodzącym w strukturach mózgu, biologii, medycyny, psychiatrii i psychologii. Zacznijmy od budowy mózgu. Neurony, które tworzą liczne połączenia sieci nerwowych, zbudowane są z dendrytów i aksonów. Tworzą rozległe, wielomilionowe rozgałęzienia i sieci połączeń. Kiedy do naszego mózgu dociera impuls, pobudza aksony i dendryty, dochodzi połączenia, rozpoczyna się proces swoistej komunikacji. Impuls nerwowy zostaje przeniesiony z jednej komórki na drugą. Owe połączenie, to synapsy. To one są odpowiedzialne za rozwój, przyswajanie wiedzy i naukę. Pobudzone, tworzą całe obwody, coraz sprawniej i silniej działające sieci neuronowe. Wskutek docierających do mózgu impulsów, zmienia on swoja strukturę. I właśnie owe zmiany powstające trwale, mają odzwierciedlenie w zachowaniu człowieka, proces ten nazywamy uczeniem się. Na całym świecie powstają szkoły, oferujące najróżniejsze programy i formy nauczania. I choć psychologowie i badacze ludzkiego mózgu kilkadziesiąt lat temu zbadali proces uczenia się, istnieją badania naukowe, które mówią o tym, czego potrzebuje ludzki mózg, żeby optymalnie się rozwijać, polskie szkolnictwo wciąż tkwi w nurcie pruskiej edukacji. Dlatego dziś będzie o tym, w jaki sposób działa i uczy się ludzki mózg.
Neurobiologia, to dynamicznie rozwijającą się nauka, badającą funkcje, struktury i rozwój układu nerwowego człowieka. To połączenie wiedzy w zakresie biochemicznych zmian, zachodzącym w strukturach mózgu, biologii, medycyny, psychiatrii i psychologii. Zacznijmy od budowy mózgu. Neurony, które tworzą liczne połączenia sieci nerwowych, zbudowane są z dendrytów i aksonów. Tworzą rozległe, wielomilionowe rozgałęzienia i sieci połączeń. Kiedy do naszego mózgu dociera impuls, pobudza aksony i dendryty, dochodzi połączenia, rozpoczyna się proces swoistej komunikacji. Impuls nerwowy zostaje przeniesiony z jednej komórki na drugą. Owe połączenie, to synapsy. To one są odpowiedzialne za rozwój, przyswajanie wiedzy i naukę. Pobudzone, tworzą całe obwody, coraz sprawniej i silniej działające sieci neuronowe. Wskutek docierających do mózgu impulsów, zmienia on swoja strukturę. I właśnie owe zmiany powstające trwale, mają odzwierciedlenie w zachowaniu człowieka, proces ten nazywamy uczeniem się. Wszystkie wymienione style uczenia się. Teraz niezbędny jest trening wewnętrzny nauczyciela.
Formuła nauki, którą szkoły oferują dzieciom, powinna respektować także cykle i zasadę przemienności form pracy. Dzieci potrzebują zarówno czasu na naukę, czas skupienia, wytężonej pracy i czas na wypoczynek. Bez regeneracji mózg ludzki nie funkcjonuje prawidłowo. Sen wg naukowców, to czas w którym układa się wiedza, zdobyta poprzedniego dnia w okresie aktywności. Dochodzi wtedy do selekcji i sortowania wiedzy. Poza tym podczas odpoczynku mózg tworzy nowe połączenia, reorganizuje stare sieci. W związku z tą wiedzą placówki Montessori tak organizują okresy w ciągu dnia w szkole i przedszkolu, żeby po okresie adaptacji do nowego dnia, następował okres pracy i skupienia, po nim znowu czas na odpoczynek i reset na świeżym powietrzu. Po półtoragodzinnej przerwie na relaks, dzieci spędzą drugą część dnia na pracy i kończeniu zadań. W szkołach Montessori chodzi o to, żeby dzieci po skończonych lekcjach w szkole mogły relaksować ciało i umysł.
Bibliografia:
Marzena Żylińska, „Neurodydaktyka, czyli nauczanie przyjazne mózgowi” Ośrodek Rozwoju Edukacji.
Manfred Spitzer, „Cyfrowa demencja. W jaki sposób pozbawiamy rozumu siebie i swoje dzieci.”
Spitzer M., Jak uczy się mózg, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2007,
Maria Montessori, “The Absorbent Mind” / Chłonny umysł
Montessori, M. (2014), Odkrycie dziecka. Tłum. A. Pluta. Łódź: Palatum.